Był rok 2005, czyli 8 lat temu, gdy postanowiliśmy pobawić się w przywołanie Szatana. Tak. Nie żadnego Einsteina, Piłsudskiego tylko samego Szatana. W sumie pomysł na to wyszedł dość spontanicznie, podczas głupiego wróżenia sobie z kart, co moja (wtedy) dziewczyna uwielbiała i bawiła się "we wróżenie" praktycznie każdemu. W sumie mnie to nawet fascynowało, lubiłem jak mi wróżyła, ciekawiło mnie to. To była jak najbardziej normalna dziewczyna, bardzo piękna, wtedy studentka (co ciekawe - teologii na UKSW). Taroty, runy i te sprawy to jednak było to co ją fascynowało, a potem zafascynowało siłą rzeczy także mnie, choć ja to traktowałem bardziej jako zabawę, niż coś poważnego. Ona natomiast traktowała to jak najbardziej poważnie. Miała nawet taki specjalny zeszyt, w którym miała pospisywane różne "układy kart" itp. sprawy. Kupowała różne "Wróżki", "Nieznane światy" i tego typu gazety. Mam nawet do dziś cały plik tych gazetek, bo kiedyś z ciekawości pożyczyłem i do dziś jej nie oddałem. Leżą sobie obok mnie w reklamówce. Ale wracając do tamtego nieszczęsnego dnia - byliśmy wtedy we trójkę: ja, moja dziewczyna i mój kolega, który wpadł akurat w odwiedziny.
Kolega przyniósł piwko, więc napiliśmy się piwka, pogadaliśmy i postanowiliśmy, że pogramy sobie w karty. W takie zwykłe - w tle grała muzyczka, a my graliśmy chyba w jakiegoś tysiąca, czy innego durnia, już nie pamiętam dokładnie. Było fajnie, dobrze się bawiliśmy. Po jakimś czasie któreś z nas wpadło na pomysł, żeby sobie z tych kart powróżyć. No i tak się stało. Moja dziewczyna wróżyła mi, sobie i mojemu kumplowi. Dobrze się bawiliśmy, było przy tym dużo śmiechu. W pewnym momencie wpadłem na szalony pomysł, żeby przywoływać duchy. Talia kart była talią z Władcy Pierścieni, na każdej karcie była postać z filmu. Potasowałem karty i zaśmiałem się, że jeśli wyciągnę Aragorna to obok pojawi się sam Szatan. Tasowałem więc te karty i w końcu wyciągnąłem na ślepo jedną kartę. Jak się okazało, był to właśnie Król Pik (pamiętam do dziś, nawet mam te karty do dziś w szufladzie), który na obrazku miał nikogo innego, jak właśnie Viggo Mortensena z mieczem, czyli filmowego Aragorna. Wszyscy zbaranieliśmy, było lekkie zdziwienie. I tak sobie trwaliśmy w konsternacji, aż w końcu zaczęliśmy się z tego śmiać. Żartowaliśmy sobie, obracając się w bok i żartując w stylu "siema Szatanie, pewnie siedzisz obok, miło cię poznać" i tego typu rzeczy. Podawaliśmy ręce niewidzialnej postaci, żartując sobie z tego. Tak dla jaj. Po pewnym czasie kumpel musiał już iść, bo spieszył się na autobus, więc zostaliśmy z dziewczyną sami. Co się później działo, to historia na niezłego pornosa. Mieliśmy dosłownie seks stulecia. Była w nas taka dzika energia jak chyba nigdy dotąd. Zaszaleliśmy naprawdę na maksa. W pewnych momentach miałem wrażenie, że wręcz latamy w powietrzu. To było coś, czego ani nigdy wcześniej, ani później już nie przeżyłem.
Moja dziewczyna miała wtedy niesamowicie dziwne oczy, tak jakby nie były one jej. Były totalnie czarne. Widziałem u niej wiele razy poszerzone źrenice, ale nigdy tak jak wtedy. Tak jak jakby to nie były jej oczy, zupełnie tak jakby były czyimiś innymi oczami. To było dziwne, ale jakże fascynujące wtedy. Co ciekawe, w pewnym momencie ona zaczęła patrzeć głęboko w moje oczy i powiedziała "Jezu, Marcin, ale masz niesamowite oczy, WOW". Coś w tym stylu. Byliśmy wtedy jak dwa dzikusy, naprawdę, coś niesamowitego. W pewnej chwili powiedziała do mnie: "Myślisz, że ON teraz patrzy?". Na co ja odpowiedziałem, odwracając się w bok i jakby mówiąc do niewidzialnej postaci "Patrz, podoba ci się? To patrz!" I zacząłem się śmiać, oboje zaczęliśmy i zaczęliśmy się piepr...ć jeszcze mocniej. To był totalny szał.
Po wszystkim, trochę ochłonęliśmy i oboje stwierdziliśmy, że to było coś niesamowitego, tak jakbyśmy to nie byli my. Posiedzieliśmy, zapaliliśmy papierosa i długo rozmawialiśmy komentując to co było przed chwilą. Może to dziwne, nie wiem jak to opisać, ale naprawdę mieliśmy wrażenie tak jakbyśmy przed chwilą byli zupełnie kimś innym, nie poznawaliśmy siebie nawzajem. Dziwne uczucie, bo było super, ale z drugiej strony coś jednak nie grało. Przez chwilę nawet przeszły mnie ciarki i spojrzałem na dziewczynę, chcąc powiedzieć, czy my aby nie....i tu ona przerwała mi i też spojrzała na mnie przestraszona i powiedziała "czy też to myślisz?". Tak jakbyśmy oboje poczuli, że wywołaliśmy coś dziwnego. Potem się trochę uspokoiliśmy, zrobiłem jakąś kolację, zjedliśmy, obejrzeliśmy jakiś film i przyszedł czas, żeby odprowadzić dziewczynę do domu.
Mieszkała kawałek ode mnie, jakieś 2-3 km piechotą przez centrum miasta. Poszliśmy więc.
Droga w tamtą stronę (do jej domu) była normalna, tak jak codzień, pomijając fakt, że dziwnym trafem nie spotkaliśmy ani jednej żywej duszy po drodze, a obok szkoły którą mijaliśmy zatrzymaliśmy się na papierosa...i zatrzymał się czas. Jak dokładnie? Ano tak: zatrzymaliśmy się na chwilę, przytuliliśmy i powiedziałem wtedy do niej, czy nie zauważyła, że jest tak cicho, żadnego wiatru, żadnych ludzi... Odpowiedziała, że zauważyła. Ja na to zaśmiałem się, że chyba czas się właśnie dla nas zatrzymał. I nagle spojrzeliśmy się oboje w kierunku szkoły, a właściwie schodów przy niej. Stał na niej czarny kot. Kot jak kot, ale ten był w bezruchu. My patrzyliśmy na niego, on na nas i nawet nie drgnął, jakby zamrożony w miejscu. To trwało około minuty. W ciągu tej minuty, może to śmieszne, ale naprawdę pomyślałem, że czas się zatrzymał. Ten kot był jak posąg. Patrzyliśmy na siebie zdziwieni, raz na siebie, raz na kota i jak sparaliżowani nie mówiliśmy nic. Po jakiejś minucie kot jednak "ożył" i zniknął nam ze wzroku. Uznaliśmy, że niezła schiza i poszliśmy dalej, choć wciąż rozmawiając o tej dziwnej sytuacji. W sumie chyba wtedy ja wierzyłem bardziej w to wszystko, niż moja dziewczyna.
No i tak doszliśmy do jej domu, pożegnaliśmy się, przytuliliśmy, pocałowaliśmy i tak dalej. Drzwi się zamknęły, a mnie czekała droga powrotna. I tu dopiero zaczęła się magia. Ponownie - ani jednej żywej duszy po drodze i wielka cisza dookoła, co było wręcz niewyobrażalne o tej porze w centrum miasta. Ale nie to było najciekawsze. Najciekawsze było to, że dostałem jakiejś dziwnej energii i czułem się jakbym kroczył "nad miastem". Miałem wrażenie, że mam 10 metrów wysokości i kroczę miastem, którym rządzę. Miałem wrażenie, że widzę siebie "z góry" i że mam niesamowitą MOC. To było cholernie dziwne, ale podobało mi się, czułem się jak władca tego świata. Czułem się jak Bóg. Doszedłem do domu i będą już w domu poszedłem do łazienki. Nie zapalałem światła, bo wszedłem jedynie się opłukać i co mnie zaskoczyło, widziałem w ciemnościach tak jakby to był dzień. Spojrzałem w lustro nad umywalką i o mało nie odskoczyłem, gdy zobaczyłem swoje oczy. Czarne jak węgiel. Zero białka - miałem totalnie czarne oczy. Zapaliłem światło, i spojrzałem jeszcze raz. To samo. Byłem przerażony.
Następnego dnia dorwała mnie gorączka, pochorowałem się. Moja dziewczyna też. Co ciekawe starałem się dodzwonić do kolegi, który grał wtedy z nami w karty i nie dało rady. Po jakimś tygodniu, czy dwóch kolega się odezwał i powiedział, że dostał jakiejś dziwnej wysypki i leżał prawie martwy przez ten czas w łóżku. Spotkaliśmy się po jakimś miesiącu we trójkę i stwierdziliśmy, że coś dziwnego się wydarzyło. Kolega niezbyt w to wierzył, ale widać było po nim, że i jego coś w tym wszystkim intryguje, choć się do tego nie przyznawał. Kilka dni później wydarzyło się znowu coś dziwnego. Siedzieliśmy z dziewczyną w parku. Piliśmy jakieś tanie wino. Było fajnie, spokojnie, romantycznie, rozmawialiśmy sobie, aż tu nagle ona odskoczyła i zaczęła do mnie krzyczeć, żebym wstał. Była przerażona. Ja w ogóle nie wiedziałem o co jej chodzi. Po tym jak się uspokoiła powiedziała mi, że widziała jak wchodzą na mnie z ziemi jakieś "larwy" jak to nazwała. Podobno na mnie wpełzały i wchodziły mi w ciało. Ja niczego takiego nie widziałem. Ona natomiast wzięła mnie za rękę z natychmiastowym "chodźmy stąd". Była śmiertelnie przerażona, potem płakała i nie chciała puścić mnie samego do domu. Skończyło się na tym, że nocowałem u niej w kuchni na podłodze (miała bardzo konserwatywną matkę - nie ma ślubu, nie ma spania razem pod jej dachem).
Następnego dnia spaliła wszystkie te swoje taroty, runy i zeszyty. Była przerażona. Kilka dni później ktoś z jej znajomych rzucił hasłem, żeby wziąć do ręki Biblię, szpilkę i otworzyć na losowej stronie, że niby w ten sposób pogadamy z tym co się do nas przyplątało. Tak też zrobiliśmy, choć ja to raczej traktowałem z dystansem. To było u mnie w kuchni. Otworzyliśmy książkę, położyliśmy szpilkę. Szpilka wskazała na tekst - coś w stylu "a teraz wyjdę, będę błądził i szukał innych". Jakoś tak to brzmiało, nie pamiętam dokładnie. Po sekundzie, na naszych oczach pękł garnek stojący na szafce. Niedługo potem rozchorowała się poważnie moja siostra, również tak samo siostra mojej dziewczyny. Dość poważne choroby, które ciągną się do dziś. Zaczęły się problemy w pracy, w rodzinie, a z ową dziewczyną w końcu się rozstaliśmy, mimo iż byliśmy już narzeczeni i mieliśmy brać ślub...
Smutna historia i niestety prawdziwa.
Btw, znalazłem właśnie tą kartę, to był jednak frefl, a nie pik.
Barrdzo proszę, oto karta, która przywołała samego Szatana 8 lat temu.
:| ...To dlatego nie potrzebny Ci jest sen?
OdpowiedzUsuńA niepotrzebny jest mi?
Usuńanonymous Recommended Reading view website Recommended Site imp source browse around this website
OdpowiedzUsuń