czwartek, 29 maja 2014

X-men - Days of Future Past

Standardowo - artykuł nie zawiera spojlerów i nie zdradza fabuły.

Nareszcie premierę miała najnowsza odsłona "X-menów", czyli "Przeszłość, która nadejdzie". Nie ukrywam, że czekałem na ten film od dawna, zwłaszcza mając w pamięci jak bardzo dobra była "Pierwsza klasa". Przed seansem "First Class" miałem obawy - że jak to? Inni aktorzy, inne czasy, bez Stewarta, McKellena i Jackmana? Miałem obawy, bo bardzo lubiłem akurat ekipę w wykonaniu tychże jegomości. Niepotrzebnie, bo film okazał się świetny, a nowa, świeża obsada spisała się doskonale. Chemia jaką stworzyli pomiędzy swoimi postaciami McAvoy i Fassbender po prostu rozsadziła ekran, a młode wcielenia Profesora Xaviera i Magneta okazały się tak samo dobre w odbiorze jak ich starsze odpowiedniki w wykonaniu Patricka Stewarta i Iana McKellena. Oczywiście film idealny nie był, ale bardzo mi się podobał - głównie właśnie przez doskonale poprowadzoną relację pomiędzy Charlesem i Erikem. McAvoy i Fassbender po prostu dali radę i chyba każdy się z tym zgodzi.

Nowa obsada kupiła mnie, dlatego też tym razem przed nową odsłoną obaw nie miałem już żadnych, ba - co więcej - w pierwszej chwili, gdy tylko pojawiły się informacje, że w nowych "X-menach" spotkają się obie obsady zapiałem z radości. Mój entuzjazm lekko ugasił wypuszczony rok temu "Wolverine", który nie był tym czego się spodziewałem. Był to przyjemny film, jak najbardziej dobry, ale tylko dobry, gdyż z takim potencjałem można było zrobić film doskonały, niestety wyszło jak zawsze. Pomimo mojej ogromnej sympatii do postaci Wolverine'a i Hugh Jackmana w tej roli, ten film nie był absolutnie tym na co wtedy czekałem. Swoją drogą zastanawiam się czasami, dlaczego nikt nie wziął się za ekranizację "Weapon X" - mając taki materiał źródłowy, można by było zrobić z tego niezły kawał kina. Myślę, że powody są dwa - to mega brutalny komiks, który pokazuje zwierzęcą stronę Rosomaka, a co się z tym wiąże - przeczyłoby to już wizerunkowi jaki stworzył Jackman i musiałoby to wyjść z kategorią R, czego każdy unika jak ognia - z oczywistych finansowych względów. Mimo lekkiego zawodu spowodowanego "Wolverinem" jednak wciąż z niecierpliwością czekałem na "Przeszłość..". i tym razem nie zawiodłem się ani trochę. Ba, powiem więcej - film przerósł moje najśmielsze oczekiwania co do niego i bezapelacyjnie jestem go w stanie z marszu postawić na półce tuż obok "X2", który po dzień dzisiejszy jest dla mnie ideałem, jeśli chodzi o ekranizację serii o mutantach Xaviera i jednym z najlepszych filmów w ogóle, jeśli chodzi o ekranizację komiksów (tuż za "Batmanami" Burtona, które u mnie są na podium).

Jak wiadomo z opisów, fabuła nowych "X-menów" skupia się wokół podróży w czasie. Podróże w czasie to dość śliski temat i tak naprawdę ciężko z taką tematyką jest się zmierzyć, w sposób taki, aby nie popaść w paradoksy. Zemeckis próbował ubarwić wszystko w zabawę ze swoimi arcygenialnymi "Powrotami do przyszłości", co udało mu się znakomicie. Taki "Looper" znowu postawił na zupełnie coś innego i w zasadzie, co film, to inna wizja tego jak ma się to odbywać. Podróż w czasie to zawsze problematyczny twór, który niełatwo w kinie ogarnąć w sposób trzymający się logiki. W przypadku nowych X-menów zabieg udał się prawie, że dobrze, z jednym małym tylko zgrzytem, o którym nie napiszę, bo zdradziłbym część fabuły, a tego w zwyczaju nie mam. Wracając jednak do sedna - jesteśmy świadkami cofnięcia się w czasie Wolverine'a. Rosomak przy pomocy Kitty cofa się w czasie do lat 70-tych, aby spotkać się z młodym Xavierem i zjednoczyć mutantów w walce przeciwko czemuś, co przerośnie wszystkich w niedalekiej przyszłości.

Tym czymś są Sentinele - wielkie roboty bojowe, które zostały stworzone w celu eksterminacji mutantów i które jednak "lekko" wymknęły się spod kontroli, tym samym eksterminując również normalnych ludzi. I od tego zacznijmy jeśli chodzi o fabułę. Film bowiem rozpoczyna się brutalną wizją przyszłości - wizją, która pokazuje, że świat jaki istniał jest już jedynie garstką popiołu, a miejsce ma apokalipsa. W walce z tymi tworami nawet mutanci nie mają najmniejszych szans i niestety są z góry skazani na porażkę. Jedynym wyjściem, aby uratować siebie i cały świat jest próba cofnięcia się w czasie i postaranie się o niedopuszczenie do rozpętania wojny. Z zadaniem właśnie takim do lat 70-tych wysłany zostaje nasz Logan.

To co jest ciekawe - film dzieje się równolegle w dwóch rzeczywistościach, które różnią się tak bardzo, jak tylko mogą się różnić. Świat przyszłości (teraźniejszości?) przedstawiony jest nad wyraz brutalnie i mrocznie. Tu nie ma już nadziei, jest tylko wojna, apokalipsa i armageddon. Świata już nie ma -  świat nie istnieje, istnieją jedynie zgliszcza. Ostatni pozostali przy życiu mutanci, siłą rzeczy trzymający się razem przeciwko wspólnemu wrogowi bliscy są nieuchronnie zbliżającej się zagłady. Jedyną nadzieją na ocalenie są...oni sami, z przeszłości i Wolverine, który w tym filmie pełnić będzie rolę jedynego łącznika pomiędzy światami. Logan zostaje więc wysłany w przeszłość, do świata, który jest zupełnie inny. Największą różnicą jest przede wszystkim to, że "przeszły" świat jeszcze istnieje. Stajemy się więc świadkami przemieszania się dwóch zupełnie odmiennych ram czasowych - przyszłości - mrocznej i bez nadziei oraz przeszłości - wciąż kolorowej, żywej i z nadzieją na to, że normalne jutro nadejdzie, a z jego porankiem zaświeci słońce.

Nadziei tej pozbawiony jest jednak młody Charles, z którym spotkać "w przeszłości" musi się Wolverine. Młody Profesor, poprowadzony genialnie przez fenomenalnego w tej roli Jamesa McAvoya wciąż żyje wydarzeniami przedstawionymi nam w "First Class" i zamknięty w sobie unika kontaktu ze światem i z mocami jakimi kiedyś dysponował. Wolverine'a czeka więc trudna przeprawa - musi sprawić, aby młody Charles znów uwierzył w siebie i przede wszystkim - aby uwierzył w przyszłość, która zbliża się nieuchronnymi krokami. Nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy na słowo uwierzyć trzeba komuś, kto twierdzi, że właśnie cofnął się w czasie.

To co jest świetne, to doskonale zarysowany motyw przyjaźni pomiędzy Charlesem i Erikiem. I to zarówno tymi młodymi jak i starymi wersjami. Nie ma tu sztuczności, jest chemia i cały ten motyw poprowadzony jest perfekcyjnie. Widz po prostu czuje chemię wylewającą się z ekranu i za to brawa zarówno dla scenarzysty jak i dla samych aktorów. Jeśli mowa o aktorach, to o całej obsadzie można wypowiedzieć się jedynie w samych superlatywach. Hugh Jackman jako Wolverine powtarza swoją rolę z poprzednich filmów plus jest tutaj jakby złagodzony i lekko zsunięty na dalszy plan, pomimo, iż jest osią napędową i jedynym łącznikiem pomiędzy obiema rzeczywistościami. Jest jak zawsze genialny w swojej roli i ma nawet kilka przezabawnych momentów, które naprawdę potrafią rozbawić. Widać na każym kroku, że Jackman bawi się rolą Wolverine'a i że czuje się w tej roli znakomicie. Jest kilka świetnych scen z jego udziałem, ale nie będę pisał jakich, żeby nie spojlerować. Stary dobry Wolverine jednym słowem, z pazurem w ręku. Napisałem powyżej, że Wolverine jest lekko zsunięty na dalszy plan dlatego, że pierwsze skrzypce gra jakby w tym filmie relacja pomiędzy Xavierem, a Erikiem, czyli pomiędzy Profesorem X i Magneto. Relacja rozpisana i zagrana koncertowo. Jak napisałem na początku, zarówno ich stare wersje, jak i te młodsze spisały się znakomicie, a zwłaszcza właśnie te młodsze w wykonaniu McAvoya i Fassbendera. Po raz drugi obaj panowie udowodnili, że obsadzenie ich w tych rolach było strzałem w dziesiątkę. Jest chemia, jest moc, jest przyjaźń i jest to pokazane spójnie. Jest w filmie kilka takich scen, które naprawdę trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby wiedzieć o czym mówię.

Zupełnie inną kwestią jest Jennifer Lawrence w roli Mystique, która o ile zbytnio nie przypadła mi do gustu w "First Class", tak tutaj zagrała koncertowo, a sceny z jej udziałem to mistrzostwo świata. Mystique w końcu jest pokazana taką jaką być powinna. Ostra, zimna, śmiertlenie niebezpieczna, ale też i mająca swoje powody i rozterki. Świetnie zarysowano jej postać od strony motywacji, gdyż naprawdę można tej postaci kibicować i czasami nawet współczuć. Lawrence sprawdziła się perfekcyjnie. O ile po "First Class" myślałem, że Rebecca Romijn była w tej roli lepsza, tak teraz zmieniłem zdanie. Ciekawostką może być fakt, że podobno planują oddzielny film poświęcony tylko jej postaci. Co jeszcze warto wspomnieć - relacja pomiędzy Mystique, a Magneto jest tutaj fajnie psychologicznie zarysowana i bardzo dojrzale przedstawiona, czasami wręcz w bardzo zaskakujący sposób, ale o tym więcej nie napiszę, żeby nie zdradzać najlepszego.

Wizualnie natomiast nowy "X-men" to majstersztyk - począwszy od samej początkowej bitwy z Sentinelami, poprzez mistrzowskie choreografie walk i wygląd samych scen, na wielu ciekawych pomysłach kończywszy. Od strony technicznej ten film to perełka i przebija nawet to co miałem okazję zobaczyć przy okazji "Pacific Rim". Scena z Quicksilverem coś mi się wydaję, że nawet przejdzie do historii swego czasu - jest tak dobra. Dawno już tak mi szczęka nie opadła na żadnym filmie. Celowo nie piszę o co chodzi, bo trzeba to zobaczyć samemu. 

Podsumowując - niewiele tutaj napisałem, gdyż nie chciałem rozpisywać się zbytnio o fabule, choć mógłbym, bo potrafiłbym o X-menach pisać godzinami - jestem wielkim fanem uniwersum, a komiksów posiadałem multum. Nie chciałem jednak tego robić, a jedynie krótko podsumować film i polecić go każdemu, bo proszę mi uwierzyć - jeśli nie wybierzecie się na nowych "X-menów", to stracicie ogromną szansę na kapitalny seans. Ten film po prostu trzeba zobaczyć i z czystym sumieniem daję mu ocenę 9,5/10. Poezja.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz