niedziela, 28 lipca 2013

Avalon, czyli polskie science-fiction, które urzeka

Avalon, 2001, Polska/Japonia, reż Mamoru Oshii

Po pierwsze - wielkie podziękowania dla Stacha, który przypomniał mi o tym filmie.
Znałem ten film już wcześniej, ale moja przygoda z nim zakończyła się wtedy jedynie na obejrzeniu trailera. Było to ponad 10 lat temu i szczerze mówiąc nie pokładałem wtedy w tym filmie żadnych nadziei. Myślałem sobie - polski film science-fiction? Nie może się udać.


Myliłem się.

Film nareszcie obejrzałem, było to kilka dni temu i jestem nim zauroczony aż do chwili obecnej.
Avalon mnie urzekł, wessał, zmiażdżył i wypluł - tak dobry jest to film. Możnaby rzec, że jest to takie małe polskie arcydzieło - a właściwie polsko-japońskie, bo film został zrobiony w kooperacji z Japończykami. I tutaj ciekawa sprawa - bo reżyserem tego filmu jest nie kto inny, jak pan Mamoru Oshii, czyli człowiek, który wyreżyserował kultowewgo już "Ghost In The Shell" (!). W roli głównej mamy natomiast śliczną Małgorzatę Foremniak, z czasów, gdy nie brała jeszcze udziału w marnych telewizyjnych przedstawieniach pokroju "Tańców na lodzie", czy innych "Idoli". Dochodzi do tego japoński budżet i efekty specjalne, za które byli odpowiedzialni. Czy więc taka mieszanka mogła się nie udać?


Otóż udało się i to wręcz z nawiązką, bo film jest po prostu przepiękny.
Począwszy od cudownych, kapitalnie przemyślanych ujęć, przy których wymiękają nawet te z "Black Hawk Down", a kończąc na wspaniałej orkiestrowej muzyce, która momentami powoduje ciarki na plecach - ten film to poezja dla oka i dla ucha.

No i klimat - wszystko to, połączone w jedną całość tworzy na ekranie klimat, którego pozazdrościć mogą "Avalonowi" nawet najnowsze, najwyżej oceniane produkcje. Ten klimat aż bije z ekranu i potrafi całkowicie zawładnąć umysłem odbiorcy. Nie każdy film to potrafi.

Fabuła nie jest może jakoś specjalnie skomplikowana, ale historia potrafi wciągnąć i zafascynować pomimo swojej prostoty. Prostoty, która jednak w pewnym momencie przestaje być taka prosta, a samo zakończenie filmu może okazać się niemałym szokiem dla widza. Nie napiszę oczywiście o co chodzi, ale zdradzę jedynie, że zakończenie filmu jest trochę inne, niż możnaby się było tego spodziewać - ale tak jak napisałem - to już trzeba zobaczyć na własne oczy.



Foremniak w tym filmie błyszczy i magnetyzuje. Mimo, iż nie jest to jakaś mocno wybitna aktorka, to tutaj kradnie każdy kadr. Gra głównie urodą, ale w przypadku tego filmu to jest akurat na plus, gdyż w połączeniu z całą resztą taka mieszanka po prostu się sprawdza.

Ten film jest odrobinę jak komiks, a każde ujęcie jest doskonale przemyślanym kadrem. Zaznaczam - każde - bo nie ma w tym filmie ani jednego ujęcia, które można by uznać "przypadkowym". Tutaj każda scena jest doskonale przemyślana i nakręcona i to się czuje podczas oglądania. Coś niebywalego, nawet w obecnych czasach.

Swoją drogą jestem bardzo ciekawy, jak potoczyłyby się wtedy losy tego filmu, gdyby nie był to film polski, a hollywódzki. Myślę, że wtedy zdobyłby niemało nagród na całym świecie. Co ciekawe - niedługo po "Avalonie" wyszedł "Matrix", który wyraźnie wydaje się kopiować z "Avalonu" kilka dobrych pomysłów. Już samo podobieństwo czołówki filmu do tej "matrixowej" jest conajmniej zastanawiające. Tyle że - tak jak napisałem - to Avalon był pierwszy. Matrix wyszedł dopiero później.



A o czym w ogóle jest ten film? W skrócie można napisać, że o wirtualnej rzeczywistości.
Avalon to gra przyszłości, gra wojenna, gra w której nasza bohaterka - Ash, grana przez panią Foremniak jest kimś w rodzaju "mastera na levelu 99999" i próbuje przedostać się na wyższy poziom rozgrywek, na którym to poziomie "wrażenia z gry" będą podobno jeszcze lepsze. Wydaje się głupie? Wcale takie nie jest, a sama fabuła zahacza przy okazji o całą masę innych wątków związanych z głównym tematem. Realny świat jest zarazem w tym filmie pokazany jako bardzo smutny, szary. Nie ma w nim emocji. Avalon okazuje się być jedyną odskocznią od szarości, brudu i całego tego smutku, który występuje w realnym życiu. W filmie jest to bardzo sugestywnie przedstawione. Cyberpunk "po polsku" w pełnej krasie!



Więcej o fabule nie napiszę, bo to trzeba zobaczyć samemu.

Polecam ten film każdemu kto go jeszcze nie oglądał - bo naprawdę warto.
To jeden z tych filmów, który mnie naprawdę urzekł - a muszę zaznaczyć, że zdarza mi się to niezwykle rzadko. W mojej ocenie: 10/10 i nie sugerujcie się marnymi ocenami dzieciaków na Filmwebie. Nie znają się. Tylko ja mówię jak jest. :) Aha - i bardzo żałuję, że nie poszedłem wtedy do kina, bo oddałbym wiele, żeby zobaczyć "Avalon" na wielkim ekranie...

Krótki trailer:




Poniżej magnet link do pobrania:
MAGNET LINK

niedziela, 14 lipca 2013

Apel w sprawie kradzieży roweru

Mojemu przyjacielowi skradziono rower. 

Rower został skradziony 10 lipca 2013 (środa) spod apteki na rogu ulic Wrocławskiej i Powstańców Śląskich w Warszawie (Bemowo). Za wszelkie wiarygodne informacje na temat roweru, które pozwolą odnaleźć rower lub sprawców przewidziana jest za to nagroda. Jeśli ktoś ma jakieś info (był tam, widział itp.) to bardzo proszę o pomoc.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Running Scared, A Scanner Darkly i Dom Zły, czyli 3 recenzje trzech doskonałych filmów

Tym razem będzie krótko, ale za to o kilku filmach za jednym zamachem. O filmach, które miałem przyjemność widzieć już wcześniej, a które w ostatnim czasie postanowiłem sobie odświeżyć.




1. "Running Scared"
 ("Potęga strachu")

2006, USA/Niemcy, 
reż. Wayne Kramer
Thriller, Dramat


Czyli film, który chyba nawet w ogóle nie był promowany w polskich kinach, przynajmniej ja go nie pamiętam.
A szkoda, bo to jeden z najbardziej trzymających w napięciu obrazów jakie widziałem. Co ciekawe, zagrany brawurowo przez znanego ze "Szybkich i wściekłych" Paula Walkera, który o ile w "Szybkich" zagrał jedynie poprawnie, to tutaj kradnie każdą scenę i udowadnia, że poza umiejętnościami za kierownicą, posiada również całkiem niezłe umiejętności aktorskie. Running Scared zaczyna się szybko, emocjonująco i efektownie, po czym akcja cofa się o kilka godzin, żeby pokazać nam co tak naprawdę się wydarzyło, że bohater wylądował nagle w takiej, a nie innej, w dodatku niezbyt ciekawej sytuacji. Ten film nie pozwala odpocząć ani na chwilę. Zaczyna się szybko, a potem jest jedynie jeszcze szybciej, żeby nie powiedzieć, że i wścieklej ;) Rewelacyjne dawkowanie napięcia, rewelacyjna, na maksa emocjonująca historia, która jest tak prosta, a zarazem tak nieprawdopodobnie absorbująca, że od ekranu oderwać się nie można ani na chwilę.


To co przytrafia się naszemu bohaterowi jest absurdalne, a zarazem normalne i w pełni logiczne, bo wywołane jedynie dziwnym splotem przypadkowych okoliczności. W skrócie - życie naszego bohatera w wyniku pewnych wydarzeń w ciągu jednej chwili wywraca się nagle do góry nogami i zostaje mu jedynie kilka godzin na "naprostowanie" sprawy, która nie do końca z jego winy wymknęła mu się spod kontroli. Celowo nie piszę o co tutaj chodzi, bo największą frajdę ma się z oglądania w momencie, gdy nie wie się absolutnie nic o fabule i całej tej historii. A historia - tak jak napisałem - jest dramatyczna i absurdalna w swojej prostocie, a jednocześnie pełna niesamowitych zwrotów akcji i twistów, wywołanych najzwyczajniej w świecie jedynie za pomocą wspomnianego wcześniej przypadku, który naszym życiem rządzi. W dodatku pędzi na łeb, na szyję, a czasu zaczyna być coraz mniej z każdą sekundą.


To tak jakby połączyć filmy Michaela Manna z sytuacjami i absurdami, które wymyślić może jedynie Tarantino. Running Scared to film, który każdy szanujący się kinoman obejrzeć po prostu musi, nie ma innej możliwości. Pozycja obowiązkowa. Szkoda, że nie był w Polsce zbytnio promowany.


Moja ocena: 8.5/10





2. "A Scanner Darkly" 
("Przez ciemne zwierciadło")

2006, USA, 
reż Richard Linklater
Thriller, SF

Film zrobiony niesamowicie dziwną techniką, mianowicie - obraz filmowy jest pokazany tak jakby był przepuszczony przez filtry, które robią z niego coś w rodzaju rysowanej animacji. Nie wiem jak to opisać, bo nigdzie indziej nie spotkałem się z taką techniką. Dziwny to jest zabieg, ale zarazem dodaje on do filmu niesamowitego, technologicznego klimatu, jakiego próżno szukać w filmach kręconych tradycyjną metodą. Jednym słowem - nie jest to film i nie jest to animacja, tylko coś pośrodku. Smaczku dodaje fakt, że film został nakręcony na podstawie jednej z najlepszych powieści mistrza Philipa K. Dicka, więc technika zastosowana w obrazie jeszcze bardziej zbliża nas do klimatów stworzonych na papierze powieści przez mistrza gatunku. Film jest dzięki temu zabiegowi niesamowity pod względem obrazu i klimatu i choć z początku trudno jest się przyzwyczaić do takiej formy, to jednak później można się w tym dosłownie rozpłynąć.


Historia jest dość mocno futurystyczna, a jednak bliska nam już dziś, bo zahaczająca o tematy elektronicznej inwigilacji, "Wielkiego Brata", który patrzy i problemów funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa. W dodatku opiera się również o temat uzależnienia od narkotyków, które są tu jednak jedynie pretekstem do pokazania całej tej wizji świata. Aktorzy, którzy tutaj zagrali tworzą na ekranie mieszankę, która wręcz rozsadza ekran. Zarówno Keanu Reeves, jak i fenomenalny w swojej roli Robert Downey Jr. po prostu rozsadzają ekran swoim aktorstwem i postaciami, które grają. Dorzućmy do tego równie rewelacyjnego, zwariowanego Woody'ego Harrelsona i śliczną, odmienioną tutaj nie do poznania Winonę Ryder i mamy naprawdę doskonałą, trzęsącą ekranem ekipę. Ten film jest ponadto szczery i ponadczasowy. Pomimo, iż przedstawia trochę odległe czasy, to jednak można się w nich odnaleźć, tak jakby to działo się "dziś".


Fabuła jest rewelacyjna, wręcz magnetyczna. Ale to trzeba zobaczyć na własne oczy, gdyż zabiegu jakiego dokonali tutaj twórcy nie da się naprawdę opisać słowami. Tutaj liczy się obraz. Film wciąga i zachwyca na każdym kroku, aż do totalnie zaskakującego finału. Pozycja obowiązkowa do obejrzenia.

Moja ocena: 8/10





3. "Dom Zły"

2009, Polska, 
reż. Wojciech Smarzowski
Thriller, Dramat

I na koniec chyba największe polskie arcydzieło ostatnich lat. Oglądałem go już kilka razy, ale jest to jeden z tych filmów, w których z każdym kolejnym seansem odkrywa się wciąż to nowe szczegóły (tym razem też kilka nowych zauważyłem). Film absolutnie fenomenalny, prawdziwie oryginale kino, w dodatku stworzone przez nas, a dokładnie przez moim zdaniem najlepszego obecnie polskiego reżysera - czyli Smarzowskiego. Dom Zły to przede wszystkim obraz o Polakach, o naszej mentalności i o tym do czego zdolny jest człowiek. To również film o "tamtych" czasach, czyli o brudnej rzeczywistości PRL-u, która jednak wcale aż tak bardzo nie różniła się od tego co mamy w obecnych czasach. Smarzowski jest tego świadomy i pokazuje to wszystko bez żadnego owijania w bawełnę, bez żadnego schodzenia w tematy tabu. Pokazuje obraz brudny, prawdziwy aż do bólu, momentami przerażający.


Ten film to absolutny majstersztyk, to coś czego w polskich kinie jeszcze w takiej formie nie było. Co ciekawe, historia bohatera przedstawionego w filmie jest tutaj jedynie pretekstem do pokazania tego wszystkiego. Historia trzeba zaznaczyć totalnie przerażająca i wciągająca w ekran jak czarna dziura. Duet sprawdzonych u Smarzowskiego jego naczelnych aktorów - czyli Dziędziel i Jakubik kreują na ekranie postacie tak realne i oddziałujące na widza, że jest to wręcz trudno opisać słowami. Do tego dochodzi doskonały Bartek Topa, rewelacyjna Kinga Preis i kapitalny w roli prokuratora Więckiewicz oraz cały bardzo dobry drugi plan. Mamy tutaj film totalnie pochłaniający, nie dający odpocząć, wciągający bez reszty i co najlepsze - niesamowicie inteligentny, gdyż Smarzowski nie traktuje widza jak idioty, a wręcz przeciwnie - jest świadomy inteligencji swojego odbiorcy i bawi się z nim, nie pokazując pewnych scen wprost.



Na temat tego filmu możnaby napisać książkę i pewnie jakieś tysiące analiz, więc ten krótki tekst napewno nie odda nawet w 1/1000 zajebistości tego arcydzieła. Bo arcydziełem ten film jest. Od samego początku, aż do piorunującego finału. Zostaje w pamięci na długo. Najlepszy polski film ostatniej dekady.



Moja ocena 9/10

piątek, 5 lipca 2013

Krótka animacja 3D do gry nad którą pracujemy

Jak w temacie, krótka animacja 3D z modelem do gierki, nad którą obecnie pracujemy. Model mój, animacja też. Wykonane w Blenderze:

Model 3D:



Film:

czwartek, 4 lipca 2013

Kto tak naprawdę zabił Kennedy'ego?

...czyli pierwszy polityczno-filmowy post na tym blogu.

Z góry napiszę, że napewno nie był to Lee Harvey Oswald, którego to oskarżono o tą zbrodnię i który to został wyeliminowany krótko po aresztowaniu. Sprawa zabójstwa JFK jest o tyle ciekawa, że wszelkie akta dotyczące oficjalnego "śledztwa" są utajnione przez rząd USA - aż do roku 2039.




W 1991 roku Oliver Stone nakręcił jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w życiu. 
Film, który był bardzo niewygodny dla rządu, a samo jego pokazanie w kinach wiązało się z niemałymi problemami dla reżysera. Mowa oczywiście o genialnym "JFK", czyli o obrazie, który w bardzo przystępny sposób otworzył wielu ludziom oczy na fakty związane z zamachem w Dallas z 1963 roku. Stone nakręcił film absolutnie genialny, film, który potrafi wessać na amen. Film, który sprawia, że oczy przyklejają się do ekranu i nie ma siły, która mogłaby je od tego ekranu odkleić. "JFK" to film totalnie absorbujący, film, który oglądałem już kilka razy i za każdym razem odkrywałem w nim coraz to nowsze szczegóły. 


Jakiś czas temu wpadła mi w ręce wersja reżyserska tegoż filmu - wersja, która trwa prawie 3 i pól godziny, wzbogacona o sceny wycięte z wersji kinowej, m.in. o sceny, w których przewijają się materiały z autentycznej autopsji Kennedy'ego, bez żadnej cenzury. Nie wiem jakim cudem udało się Stone'owi dotrzeć do tych materiałów, ale wszystkie one robią naprawdę piorunujące wrażenie, pokazując bez żadnej cenzury wszystko to co "pozostało" z głowy zabitego prezydenta zaraz po spotkaniu z "magiczną kulą".

Czym natomiast jest owa "magiczna kula"? Otóż takim terminem badacze nazwali pocisk, który wg oficjalnego śledztwa pozbawił głowy prezydenta Kennedy'ego.
Pocisk ten, wg oficjalnej wersji miał zostać wystrzelony ze sławnej składnicy książek, w której miał się znajdować przyczajony na prezydenta, działający w pojedynkę, oskarżony póżniej o zamach i zabity na oczach milionów ludzi fanatyk - Lee Harvey Oswald. Pocisk ten zarazem miał posiadać pewne magiczne właściwości, gdyż wg oficjalnej wersji wydarzeń, jaką przedstawił rząd USA - wykonał on w powietrzu istnie cyrkowe ewolucje, łamiąc wszystkie nam znane prawa fizyki. Wszystkie późniejsze badania balistyczne i analizy stwierdziły jednoznacznie, że Lee Harvey Oswald nie mógł zabić Kennedy'ego. Było to technicznie niemożliwe. Oswald był jedynie kozłem ofiarnym, wystawionym pod publikę dla głodnego tłumu, podczas gdy sprawa zabójstwa miała zupełnie inne, niezwiązane absolutnie z Oswaldem - drugie dno.


I o tym właśnie jest opisywany przeze mnie film. Obraz Stone'a pokazuje w genialny sbosób przebieg śledztwa, jakie postanowił we własnym zakresie przeprowadzić Jim Garrison - ówczesny prokurator okręgowy Nowego Orleanu, zagrany tutaj po mistrzowsku przez Kevina Costnera. Przez większą część filmu jesteśmy świadkami badania całej sprawy przez ekipę prokuratora i odkrywamy wraz z naszym bohaterem coraz to nowsze fakty, dotyczące udziału w morderstwie ludzi na najwyższych politycznych szczeblach w USA. Stajemy się świadkami mozolnego śledztwa i badania coraz to nowszysch wątków, które po ułożeniu w całość prowadzą do najwyżej postawionych służb, takich jak CIA, czy FBI. Odkrywamy razem z bohaterem, że za zabójstwem wcale nie stoi Oswald, a spisek sięgający najwyżej postawionych w rządzie USA osób.


Przed obejrzeniem "JFK", sam osobiście dużo czytałem na ten temat, więc sprawy przedstawione w filmie nie były dla mnie żadnych zaskoczeniem. Są to informacje powszechnie dostępne i każdy może uzyskać do nich dostęp. Mimo tego - pomimo znajomości pewnych faktów, film wciąga jak żaden inny. Kevin Costner wcielił się w swoją rolę po prostu genialnie. Jak dla mnie, rola w "JFK" jest jedną z najlepszych w jego karierze. Emocje jakie nim targają podczas finałowej przemowy na procesie są warte wręcz Oscara. Równie doskonale zagrał tutaj Gary Oldman, który także po mistrzowsku zagrał głównego oskarżonego o zamach, czyli Lee Harveya Oswalda. Dochodzą do tego równie kapitalni w swoich rolach: Tommy Lee Jones, Joe Pesci i Kevin Bacon, a także genialny w roli informatora Donald Sutherland. Wszyscy doskonale wcielili się w swoje role. Przesadą nie będzie, jeśli napiszę, że jest to jeden z najlepiej zagranych filmów, jakie w życiu widziałem. Dodajmy do tego niesamowicie absorbującą i pochłaniającą bez reszty historię i mamy film niemalże genialny, a prawie 4 godziny seansu potrafią zlecieć jak z bicza strzelił.


Najbardziej w pamięci zapadła mi chyba scena, gdy zrezygnowany Costner wygłaszał swoją przemowę przed sądem, przedstawiając wszystkie te fakty, do których udało mu się dotrzeć i czując, że nie uda mu się wygrać "z systemem" miał w oczach autentyczne łzy. Niesamowita scena, pełna ekspresji i emocji, zarazem pełna zrezygnowania i przeświadczenia, że "z tymi na górze" nigdy się nie wygrywa. Kawał rewelacyjnego kina, więc jeśli ktoś ma ochotę poświęcić 3 i pół godziny ze swojego życiorysu to polecam seans z "JFK". Polecam z całego serca i gwarantuję - ten film wciągnie Was w ekran i nie wypuści.

Moja ocena: 9/10