niedziela, 29 czerwca 2014

Na skraju jutra - Edge Of Tomorrow - recenzja


Co by się stało, gdyby połączyć koncepcję z "Dnia Świstaka" z kinem science-fiction? Powstałby właśnie film, którego dotyczy ta recenzja. A czy takie połączenie by się udało?

Sexi jej w egzoszkielecie
Mamy więc oto w kinach nowy film z niezawodnym jak zawsze Tomem Cruisem oraz śliczną Emily Blunt, zahaczający o koncepcję podróży w czasie (a właściwie ciągłej pętli czasowej, przez którą nasz bohater przeżywa w kółko ten sam dzień) połączoną z wizją inwazji Obcych na naszą planetę - a wszystko to w wojennych klimatach i z mechami w roli głównej - oraz okraszoną hektolitrami niepisanej chemii pomiędzy bohaterami. Mieszanka wybuchowa? O, tak! Dosłownie i w przenośni!

Więc o czym film jest? Ano o tym, że na naszej planecie źle się dzieje. Naprawdę źle. Ziemia padła ofiarą inwazji Obcych - nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, wiadomo jedynie, że chcą doprowadzić do eksterminacji ludzkości i przejąć naszą matczyną planetę. Kimże jednak byśmy byli, gdybyśmy nie próbowali się bronić? Poddać się bez walki? No way! Jak przystało na dzielnych homo sapiens postanowiliśmy więc walczyć i nie dać za wygraną. Jak to jednak na wojnach bywa, bardzo ważny jest czynnik psychologiczny, gdyż słabe morale u żołnierzy to raczej niepożądana rzecz. A jakie morale mają mieć żołnierze, gdy przychodzi walczyć z obcą cywilizacją, która nie dość, że jest nam obca, to w dodatku o wiele bardziej (choć inaczej) rozwinięta niż my? Ano słabe są to wtedy morale, gdy wiadomo, że na wygraną większych szans nie ma.

A świstak siedzi i...czeka na Toma
I tutaj właśnie poznajemy oficera Cage'a (Tom Cruise), który jednak czapkę oficerską nosi niejako przypadkiem, gdyż do prawdziwego żołnierza mu troszkę daleko. Cage jest specem od "marketingu wojskowego", o ile można to tak nazwać, a wojnę zna jedynie z przekazów i plakatów, które sam tworzy. Nasz bohater jest bowiem medialnym marketingowcem, który za zadanie ma podnoszenie morale żołnierzy, poprzez wymyślanie coraz to nowszych historii, o tym jacy to dzielni nie są nasi bohaterscy wojacy i ile bitew wygrywają. Jedną z tych historii jest historia o bitwie pod Verden, której główną bohaterką jest niejaka Rita - niepokonana wojowniczka, wokół której obrosły legendy. Plakaty z dzielną Ritą, odzianą w mechaniczny egzoszkielet są wszędzie i zna ją każdy. Wizerunek Rity buduje morale - Rita jest legendą,  jest bohaterką - która jako jedyna zmasakrowała Obcych podczas jednej z bitew.

Pieprzyć koty! Mam respawny bez limitu
I tutaj zaczyna się cała historia. W skutek niefortunnej wizyty u przełożonego Cage zostaje aresztowany i przymusowo wcielony "w kamasze". Po kłótni z generałem zostaje oficjalnie uznany za dezertera i odesłany na front. Od tej pory Cage będzie musiał walczyć. Problem tylko w tym, że walczyć nie potrafi, bo wojnę widział jedynie zza swojego biurka. Przerażony i niepotrafiący poradzić sobie z nową sytuacją, a co najgorsze totalnie niedoświadczony - szybko polega na polu bitwy. Jego śmierć jest jednak dopiero początkiem jego drogi, gdyż zamiast trafić do aniołków - budzi się z powrotem, tyle że dnia poprzedniego. Dzień Świstaka jak się patrzy - tyle tylko, że tutaj zamiast budzić się w nudnym miasteczku, bohater rozpoczyna dzień od świadomości, że dnia następnego rozpocznie się rzeź i apokalipsa.

Motywacja level 999999
Zaskoczony faktem, że "przecież ten dzień już był" postanawia zgłębić tajemnicę tego co tak naprawdę się stało i jak to możliwe, że po śmierci, zamiast umrzeć naprawdę, cofa się w czasie o jeden dzień. W rozwiązaniu tego dziwnego fenomenu pomoże mu...wspomniana wcześniej Rita, która jak się okaże, też ma za sobą pewne dziwne wydarzenia, które sprawiły, że bitwa którą wygrała wygraną została. Losy naszych bohaterów od tej pory splątają się, a relacja pomiędzy nimi będzie przedmiotem dalszej części filmu i zabawą w odkrywanie tajemnicy, co się tak naprawdę z naszym bohaterem dzieje. A dzieje się z nim bardzo ciekawa rzecz, o czym nasz bohater dowie się w odpowiednim ku temu czasie. A gdy już się dowie, postanowi swoją przypadłość wykorzystać.

W moim kościele wiedzieli, że w końcu przybędziecie!
Tyle w skrócie o fabule, więc teraz może o samych bohaterach, bo ci są naprawdę ciekawi.
Tom Cruise w roli Cage'a jest fenomenalny, co zresztą nie dziwne, gdyż facet ma niezłego nosa do wybieranych ról i nie ukrywajmy - ma talent aktorski, co już niejednokrotnie udowadniał. Tak też jest i tutaj - postać przez niego stworzona jest zagrana koncertowo. Z początku zagubiony żółtodziub, który potrafi jedynie wzbudzić politowanie i wręcz irytować, z czasem staje się żołnierzem z krwi i kości, a jego psychika ewoluuje. Ta postać naprawdę przechodzi na ekranie niemałą przemianę, co zagrane zostało przez Toma naprawdę bardzo dobrze. Największą przemianę przejdzie ona jednak później, gdy...i tutaj nie napiszę, bo zdradziłbym część fabuły.

Again!
Przeciwieństwem Cage'a już od samego początku jest Rita - zagrana przez śliczną i fenomenalnie prezentującą się w pancerzu Emily Blunt. Nigdy jakoś nie czułem większej chemii do tej aktorki, ale tutaj zagrała koncertowo. To jak ona się porusza, jak walczy i jak wygląda jest cudowne. Blunt stworzyła postać intrygującą, tajemniczą i silną, ale też i w głębi duszy wrażliwą i ciepłą. Nie lada to sztuka, zwłaszcza, gdy przez połowę filmu trzeba biegać po polu bitwy w ważącym tonę pancerzu. A jeśli już o pancerzu mowa - wyglądała w nim po prostu epicko. To co jest jednak najlepsze, to chemia pomiędzy jej postacią, a postacią Cage'a - ta chemia jest i nie jest udawana. Wielkie brawa dla Toma i Emily za stworzenie na ekranie naprawdę ciekawego duetu.

Znowu trzeba dokopać Obcym
Postacie drugoplanowe nie są warte rozpisywania się o nich - gdyż po prostu są, bez rewelacji, ale na osobny akapit zasługuje natomiast sierżant Farell, którego koncertowo zagrał przezabawny tutaj Bill Paxton. Gdy Paxton pojawia się na ekranie morda sama zaczyna się śmiać. Stworzył postać bardzo podobną do postaci Hudsona z "Aliens" i wyszło mu to rewelacyjnie. Rola sierżanta w jego wykonaniu to takie malutkie drugoplanowe arcydzieło. Brendan Glesson wypadł również dobrze - rola zapyziałego, gburowatego generała wyszła mu co najmniej poprawnie. Paxton jednak rządzi - ten wąsik, ton, akcent i żołnierska, jajcarska buta - wypisz wymaluj szeregowy Hudson z drugiego "Obcego". Swoją drogą zastanawiam się, czy Paxton na planie nie śmiał się z samego siebie, że znowu w filmie idzie mu walczyć z Obcymi :) Doskonała rola, idealnie pasująca do Billa, myślę, że zapisze się ludziom w pamięci. Naprawdę - ogółem wszyscy spisali się bardzo dobrze - pomimo mało jakoś wybitnie rozpisanego scenariusza - cała trójka: Cruise, Blunt i Paxton sprawiła, że w tych postaciach czuć ducha.

Widok kobiety robiącej pompki - poezja
Od strony technicznej jest bardzo dobrze. Na szczególną uwagę zasługują mechaniczne pancerze wspomagane, w które wyposażeni są żołnierze. Robi to niesamowite wrażenie, gdyż na ekranie naprawdę czuć jest moc i ciężar tych egzoszkieletów. Nie wygląda to w żaden sposób sztucznie, a wręcz przeciwnie - bardzo realnie, a postacie poruszają się w nich bardzo fajnie. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że to jedne z najlepszych tego typu pancerzy jakie widziałem w filmach, a już na pewno w żadnym innym filmie żadna inna kobieta nie wyglądała tak wojowniczo i seksownie zarazem jak Emily Blunt tutaj (no może poza Ellen Ripley w ładowarce w "Aliens" :). Wizualnie jest bardzo dobrze, nie ma tutaj nic przełomowego (poza pancerzami), ale jest po protu poprawnie, tak jak być powinno. Również design Obcych jest niczego sobie, a kilka scen z nimi potrafi zrobić wrażenie.

Teraz cię zabiję, jutro (wczoraj?) się pogodzimy
Podsumowując - film jest świetny - nie jest to arcydzieło, ale zabawa na nim jest naprawdę przednia. Na szczególną uwagę zasługują inteligentne, śmieszne sytuacje związane z przeżywaniem tego samego dnia przez naszego bohatera, co jest miłą odskocznią od poważnego tematu. Trzeba to po prostu zobaczyć samemu. Więc jak? Mamy ciekawy temat, niebanalny pomysł, chemię pomiędzy postaciami, Obcych, egzoszkielety i wojnę - czego chcieć więcej? Mi wystarczy i z czystym sumieniem polecam ten film każdemu wystawiając mu od siebie solidne 8.5/10.
Do kina marsz!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz