piątek, 12 października 2012

Kierowcy zabójcy

Z góry zaznaczam, że ja też kiedyś nie byłem święty i robiłem różne dziwne rzeczy za kółkiem. Ale to było za młodu, daaawno temu. Przyznaję się do tego i szczerze żałuję. Do napisania tego artykułu zmusiła mnie dzisiejsza sytuacja na drodze.
Jechałem sobie spokojnie na zielonym, aż tu nagle wyskoczył mi idiota (przed maską), który chyba śygnalizacji w ogóle nie zauważył. Odbiłem w bok, żeby uniknąć kolizji i o mało sam nie uderzyłem w inne auto. A dupek jak przeleciał tak przeleciał...

Inna sytuacja była, gdy kiedyś w nocy jechałem w kierunku jeziora obok Płocka. Przede mną jechał pijany koleś "zygzakiem". Ciemno było jak diabli, w dodatku padał deszcz. Autentycznie bałem się go wyprzedzić, bo nie wiedziałem co on może zrobić w takiej chwili. Zadzwoniłem na policję i powiedziałem,  że jest taka i taka sytuacja. W odpowiedzi usłyszałem: "A co pan jedzie i przez telefon rozmawia? To pana trzeba zatrzymać".... Rozłączyłem się i ryzyk fizyk wyprzedziłem kolesia... Mi się udało, nie wiem jak jemu, bo głośno było kolejnego dnia o jakimś tragicznym wypadku w tamtych okolicach.

Jeszcze inna sytuacja: jakieś 3 lata temu stałem sobie spokojnie na skrzyżowaniu czekając na zielone. Skrzyżowanie było lekko pod górkę. Przede mną stała "L-ka", czyli nauka jazdy. I tak tylko sobie patrzyłem jak już się stoczy do tyłu i we mnie uderzy. Uderzyła. Trąbiłem klaksonem, gdy widziałem jak na mnie leci, ale zero reakcji z ich strony... Bum i zjechaliśmy na parking. Okazało się, że instruktor sobie czytał wtedy gazetę... Nie obyło się bez ostrych "pyskówek", bo jeśli tacy ludzie jak tamten facet zdają egzamin na instruktora nauki jazdy, to nie dziwota, że potem na drogach ginie tyle osób...
Jeszcze inna sytuacja. Tym razem z mojego osiedla: wyjeżdzałem kiedyś autem z parkingu i wjechałem na osiedlową drogę. Zgodnie z zasadą, ten kto po prawej ma piewszeństwo. Ale nie w tym przypadku. Otóż naprzeciwko mnie podjechała kobietka czerwonym Seicento. No i tak stanęła mi przed maską i zaczęła mi wymachiwać rękami. Ja jej kulturalnie odmachiwałem, żeby pani się cofnęła, bo to nie pani ma pierwszeństwo. Nawyzywała mnie od "chujów, dupków itp", po czym ku mojemu zdziwieniu zamiast się cofnąć, to wjechała na chodnik i o mało nie urywając zawieszenia całe osiedle przejechała po chodniku...

Kolejna ciekawa sytuacja: gdy byłem na egzaminie na prawo jazdy to jedna babka wjechała w bramę w WORDZie, tak że ją staranowała i przewróciła. Inna znowu dziewczyna kiedyś spadła samochodem "z górki", gdy byłem z kolegą na jego egzaminie...

I następna ciekawa sytuacja, która miała miejsce kilka lat temu, gdy odwoziłem ojca do sanatorium na końcu Polski. Wyjechaliśmy wcześnie rano, około 5tej. Nie znałem nawet drogi, wiedziałem tylko jak mniej więcej się kierować po wcześniejszym popatrzeniu na mapki. Dojechaliśmy na miejsce około 11 w południe. Zmęczony byłem jak diabli, 500km w jedną stronę za kółkiem robi swoje, a przecież trzeba było jeszcze wrócić... Zjedliśmy obiad tam na miejscu, zostawiliśmy ojca (bo jeszcze mój brat ze mną jechał i moja była) i musieliśmy wrócić z powrotem. Śpieszyło nam się, bo wszyscy byliśmy zmęczeni i chcieliśmy jak najszybciej do domu, w dodatku zgubilismy się po drodze. No i w pewnym momencie, to było na Mazurach, wyprzedzałem faceta z prędkością ponad 130km/h. Z naprzeciwka jechał inny koleś. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że może się nie udać. Miałem ułamek sekundy na decyzję - albo "po garach" i do przodu, albo się wycofac lub odbić w bok, żeby uniknąć czołowego zderzenia. W bok nie było gdzie, kto jechał tymi krętymi drogami przez Mazury ten wie jak to wygląda, w tył też nie mogłem, bo za mną był sznur samochodów. Więc zaryzykowałem. Gaz w podłogę i do przodu. Udało mi się. A przecież samochód to nie był jakiś rewelacyjny (jechałem malutkim Punto z silnikiem 1.1). Nie wiem jak, ale się udało. Mój brat tak wbił paznokcie w tapicerkę, gdy się jej złapał, że ślady pozostały na długi czas. Ja aż musiałem się zatrzymać w pierwszym lepszym możliwym miejscu, żeby ochłonąć, bo nogi autentycznie mi si ę trzęsły ze strachu, w ogóle nie mogłem się uspokoić...A gdy wyprzedzałem tamtego kolesia to moje serce biło dosłownie jak młot... Ale o co chodzi? Chodzi o to, że ten facet na którego teoretycznie mógłym wpaść z naprzeciwka, nawet ani trochę nie zwolnił, żeby dać mi większe szanse, tylko uparcie jeszcze przyśpieszył jak kowboj. Ja zawsze zwalniam, gdy widzę, że ktoś może mieć problem ze zmieszczeniem się, bo wiadomo, czasem odległość można źle przeliczyć, ale do jasnej cholery ten facet jeszcze przyśpieszał! Minęliśmy się dosłownie o metr, gdy zmieściłem się na prawy pas, przy prędkości ok. 150-160 km/h... Gdybyśmy się wtedy zderzyli, to praktycznie nic by z nas nie zostało...
Po tym manewrze byłem tak zszokowany, że nawet nie wiem co to za auto było. Kto takie coś przeżył jadąc na czołowe, ten wie o czym piszę...Masakryczne uczucie...

Do czego zmierzam? Ano do tego, że prawo jazdy wydaje się idiotom, którzy nawet nie wiedzą gdzie wlewa się olej do silnika. Nie uczy się ludzi "życiowych" sytuacji, takich jak wyprzedzanie, czy omijanie niespodziewanych przeszkód. Dlatego wciąż giną ludzie... Uczy się jedynie tego, jak najlepiej przejechać ustaloną ścieżką po mieście podczas egzaminu...A co niektórzy jeszcze się burzą, bo nie zdali za pierwszym... Prawo jazdy nie jest dla każdego i nie każdy samochodem powinien jeździć. Nie chwalę się absolutnie, bo sam nie jestem jakimś wybitnym kierowcą i czasem łamię przepisy, ale prawko zdałem za pierwszym podejściem i na drodze zachowuję ZDROWY ROZSĄDEK.

Mój ojciec wciąż śmieje się ze mnie, że ciągle jeżdzę "wiekowymi" samochodami. Nie stać mnie niestety, tak jak jego na nowiutkie auto z salonu, które notabene rok temu rozbił. Jak teraz uczy się jeździć nowych kierowców? Nie uczy się. Jak człowiek, który jedynie osługuje kierownice i pedały ma się nauczyć jeździć? Przecież w razie poślizgu wszystko zrobi za niego komputer...zadziała ABS, ERP... Po co się uczyć? Tyle tylko, że właśnie taka "nauka jazdy" codziennie kosztuje kilka niewinnych żyć... Ja uczyłem się jeździć jeszcze na "maluchu" i szczerze mówiąc, gdyby tylko ktoś teraz za małe pieniądze chciał takie cudo sprzedać, to kupiłbym od razu. To na samochodach takich jak maluch, trabant, czy polonez nauczyłem się jak wychodzić z poślizgów w zimie, jak unikać czołówek...ja po prostu czułem nad nimi kontrolę. Ja. A nie komputer pod maską. A teraz? Jeżdzę starym autem i bardzo trudno mi się go pozbyć, mimo iż chętnych jest wielu. Po prostu nie chcę....sentyment...wbrew rozsądkowi...człowiek renesansu, jak to ktoś piękny kiedyś powiedział :)


Bonus: 
A tak wariaci skasowali auto mojego ojca, gdy wjechali w niego na czerwonym, gdy jechał do pracy:



4 komentarze:

  1. Naprawdę fajny temat poruszyłeś to co czasami widzi się na ulicach nasuwa pytanie czy niektórzy kierowcy mają rozum. Myślę że do tego artykułu każdy od siebie mógłby pięć groszy dołożyć na temat własnych przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego nie mam prawa jazdy... po prostu się boję. - "Paula"

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem kiedyś taką sytuację - jechałem z rodziną na sylwestra na wsi; prowadziła siostra, zaczęła się zawieja a śnieg nawiewany z pól utrudniał jazdę. Nagle z naprzeciwka zza zaspy wyłonił się fiat, jadący środkiem drogi, wprost na nas. Siostra zatrąbiła kilka razy i stanęła, lecz kierowca nie zwrócił na to uwagi i stuknął nas. Na szczęście nie jechał szybko, zresztą w takich warunkach się nie dało. Uszkodziło nam światła, jemu odpadła tabliczka z rejestracją, co jednak zwróciło moją uwagę - maskę i okno miał zasypane grubą warstwą śniegu, od spodu zalodziałego. Nie widział nic a i tak jechał.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja powiem czego ucza na nauce jazdy za granicami Polski gdzie wiele samochodow ma automatyczna skrzynie biegow - prawy pedal szybciej, lewy pedal wolniej, a lusterka wsteczne to sluza do przegladania sie zwlaszcza u kobiet kierowcow

    OdpowiedzUsuń